psgp.pl

prawdziwa strona gier planszowych

Felietony

Przepraszam Cię Uwe!

Kiedy wiele lat temu sięgałem po Eurobiznes, Hamburgera, czy inne wykwintne gry mego dzieciństwa, nigdy nie myślałem o tym, że tytuły te muszą mieć przecież autora. Kogoś, kto wymyślił zasady i tchnął w nie odrobinę geniuszu. Na pudełkach nigdy się tym nie chwalono – Eurobiznes, to był po prostu Eurobiznes – autor N.N. i nie należało drążyć tematu. Potem nastały ciekawe czasy i autorzy wyszli z ukrycia (lub zostali wypuszczeni z piwnic przez przetrzymujących ich wydawców), a na pudełkach pojawiły się ich nazwiska. Twórcy zaczęli zbijać swój kapitał, pracować na swoją markę. 

Gdybym napisał, że dowiadując się o nowej grze nie zwracam uwagi na nazwisko autora i liczy się samo poznanie faktycznej gry, minąłbym się z prawdą. Dla uproszczenia świata staramy się wszystko kategoryzować, zaszufladkować i aby nadążać za potokiem informacji stosujemy wypracowane przez lata schematy poznawcze. Coś jest w pewien sposób podobne do rzeczy już nam znanej, więc z góry zakładamy, że obie te rzeczy mają ze sobą wiele wspólnego i już jest łatwiej. Gdy widzimy nowego, nieznanego nam człowieka, to jesteśmy skłonni przypisać mu cechy charakteru innej poznanej wcześniej osoby tylko dlatego, że zachodzi między nimi jakieś podobieństwo fizyczne.

Gdy ktoś podrzuci mi tytuł gry, to wiem niewiele – być może dam radę domyślić się o czym ta gra będzie, tak mniej więcej, ale nic poza tym. Natomiast, gdy ktoś powie mi, że autorem jest Vital Lacerda, to zaczynam się domyślać, że będę miał do czynienia z przekombinowanym, męczącym, wielogodzinnym zlepkiem miliona mechanik (ale prowokacja :)).

Gdy poznałem Brassa, Boże igrzysko, London i A Few Acres of Snow to cały świat stał się wallace’owy. Przecież ten człowiek okazał się geniuszem i każdą jego grę trzeba było mieć. Każda była inna i niech się schowa Uwe Rosenberg i jego wiecznie odgrzewany żywieniowy kotlet, który od swych poprzedników różnił się zazwyczaj tylko o jakieś 0.5 kg drewna w pudełku. To co z tego, że w Struggle of Empires trzeba zapamiętać trzy miliony wyjątków do ruchu jednostek, a w Periklesie trzeba spamiętać 3 strony A4 dotyczące rozstrzygnięcia kto właściwie zwyciężył bitwę. Kto nie dostrzega geniuszu w rewolucyjnej mechanice Wiedźm – move and roll – tak innej przecież od Monopoly, gdzie mamy do czynienia z przestarzałym roll and move. Niestety z czasem okazało się, że Wallace swoje naprawdę dobre tytuły przeplata zwykłymi gniotami albo mało grywalnymi potworkami. Jak podsumował mój kolega, Wallace tworzy dwa rodzaje gier:

  1. złożona, kompleksowa, ale niewygodna w użyciu
  2. prosta i zepsuta

Coś w tym jest, czar Wallace’a prysł. Choć nadal jest wiele tytułów, które uważam za dobre, to niestety zwyczajnie nie chcę poświęcać nieskończenie wiele czasu na ślęczenie nad instrukcją i rozstrzyganie spornych sytuacji. Zacząłem bardziej doceniać elegancję zasad i tutaj muszę zdecydowanie złożyć ukłon w stronę panów Kiesling i Kramer, którzy nie pierwszy raz pokazali, że można stworzyć eleganckie zasady, bez wyjątków i mieć naprawdę solidny tytuł. Piszę tu o Szczęść Boże.

Wczoraj miałem okazję zagrać po raz pierwszy w Kawernę i muszę przyznać, że choć nie lubię Agricoli (uważam ją za stresującą, wymuszającą sposób grania i nudnawą produkcję), nie jestem fanem Le Havre i, co pokazałem kilka akapitów wcześniej, miałem do gier Rosenberga negatywny stosunek, to muszę przyznać, że Kawerna prezentuje się nadzwyczaj dobrze (od razu widać te 2 kilogramy przewagi nad Agrikolą ;-)). Wszystko tam działa pięknie, wyjątków praktycznie nie ma, zasady są jasne. Ogrom dostępnych usprawnień może z początku przytłaczać, ale to też nie jest coś, co można uznać za szczególną wadę. Po przeczytaniu instrukcji Kawernyznając wcześniej Agrikolę, czułem się jak w domu. Do tego dochodzi naprawdę ciekawy wątek wypraw po łupy, przyzwoity czas gry i w ogóle wszystko jest dobrze. Już dawno nie miałem ochoty zasiąść do następnej partii w ten sam tytuł niemal natychmiast po zakończeniu pierwszej. Czuję, że Kawerna  zmienia cały mój stosunek do tego autora. Znów jestem na fali hura-optymizmu i biorę w ciemno Ucztę dla Odyna, nawet jeśli będzie w pudełku głębszym niż wyższym!

Uwe! Myliłem się, wybacz mi. Robisz świetną robotę… nie zepsuj tego.

PS: Gry Wallace’a nadal lubię, ale raczej wybiórczo ;-)

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ