Martin Wallace to jeden z najbardziej rozpoznawalnych autorów gier planszowych na świecie. Wychodzące spod jego rąk dzieła zazwyczaj należą do kategorii tych bardziej wymagających, głębokich, przy których niemal słychać pracę przeciążonej maszynerii mózgu, tak z powodu możliwości stojących przed graczem w czasie rundy jak i z powodu dużego zwykle natłoku zasad. Londyn jest inny. Uważam go za jeden z najlepszych tytułów Wallace’a… który wcale na grę Wallace’a nie wygląda. Ale zacznijmy od początku.
Londyn to gra karciana, w której gracze wcielając się w architektów i urbanistów na przestrzeni dwustu-kilkudziesięciu lat próbują odbudować i dalej rozwijać miasto zniszczone przez Wielki Pożar w 1666 roku1. Gra wydana pierwotnie w roku 2010, w 2017 doczekała się drugiej, odświeżonej (głównie graficznie) edycji, która dzięki wydawnictwu Foxgames niedawno trafiła w formie zlokalizowanej na rynek polski.
W trakcie gry każdy z graczy dokłada do własnego obszaru kolejne karty rzemieślników, budynków publicznych, użytkowych, rozrywkowych, handlowych itd. Wszystko po to, aby na koniec gry być tym, który miał największe zasługi dla budowy miasta i zyskał najwięcej prestiżu.
Z każdą zagraną kartą wiążą się określone efekty. Niby nic takiego, ale tu właśnie pojawia się kilka ciekawych smaczków z bogatego zasobnika przypraw jakimi dysponuje pan Wallace. Po pierwsze, efekty zagranej karty nie są wprowadzane w życie natychmiast. Odbywa się to w ramach jednej z dostępnych akcji gracza (uruchomienie miasta) i wiąże się z konsekwencjami, o których szerzej za chwilę. Po drugie, aby wyłożyć kartę, trzeba odrzucić z ręki inną o tym samym kolorze, co już stanowi niezłą zagwostkę, bo najczęściej chcielibyśmy zachować je wszystkie. Niestety lepiej nie gromadzić ich ponad miarę, bo ma to swoje negatywne skutki [konsekwencje x2]. A jeszcze należy pamiętać, że każda odrzucona karta może zostać podjęta i użyta przez przeciwnika. Po trzecie, wykładając kartę trzeba rozsądnie zarządzać przestrzenią przed graczem. Kartę można zagrać tworząc nowy stos, albo zakrywając karty już przez graczem leżące. Każdy nowo utworzony stos zostaje do końca gry i w momencie uruchomienia miasta następują… tak, właśnie – konsekwencje. I pora je wreszcie ujawnić.
Oprócz punktów prestiżu, o które wszyscy walczą i pieniędzy, które pozwalają pokryć koszt wprowadzenia, a czasami użycia kart jest jeszcze jeden zasób, którego efekty są dla gracza negatywne – ubóstwo. W momencie, gdy gracz postanowi skorzystać z właściwości wyłożonych przez siebie kart, rozpatruje je w wybranej przez siebie kolejności. Gdy skończy, musi dobrać kostki ubóstwa, a ich liczba zależy od kilku czynników – po pierwsze same karty, oprócz zdarzeń pozytywnych mogą mieć dodatkowe skutki negatywne. Co więcej dobiera się po kostce za każdy stos kart leżący przed graczem. Do tego po kostce za każdą kartę, którą gracz trzyma wciąż w ręce. A jakby tego było mało, po kostce za każdą aktywną, niespłaconą pożyczką, którą prędzej czy później każdy musi zaciągnąć (zapewne nie jedną).
Dlatego dokonując akcji uruchomienia miasta należy wybrać odpowiedni moment. Nierzadko może się zdarzyć, że źle wybrana chwila spowoduje więcej strat niż korzyści. Jakby tego było mało, większość kart jest jednorazowego użycia i po skorzystaniu z ich właściwości należy je odwrócić rewersem do góry i zapomnieć o nich do momentu podliczenia końcowego.
Talia kart podzielona jest na 3 epoki i każda kolejna wprowadza inne jakościowo karty. Z początku gracze otrzymują dostęp do kart z budynkami podstawowymi, które dostarczają głównie gotówki potrzebnej do rozgrywki. Później zaczynają się pojawiać karty dające więcej punktów prestiżu – galerie, parki, muzea itp. One niestety też zazwyczaj wymagają dużych wydatków by je wystawić, ale w zamian lepiej pozwalają zmniejszać liczbę posiadanych kostek ubóstwa.
Oprócz tableau kart, gracze mają również do dyspozycji karty dzielnic. Jest to element gry, który zastąpił mapę Londynu dostępną w pierwszej edycji gry. Różnica jest teraz taka, że poza trzema startowymi dzielnicami, wszystkie pozostałe stają się dostępne dla graczy w sposób losowy, a prawie każda dzielnica uzyskała dodatkową właściwość, która jest uruchamiana w trakcie korzystnia z kart miasta lub jej efekt jest stale działający tak długo, dopóki karta dzielnicy nie zostanie zakryta kolejną.
Rozgrywka toczy się całkiem płynnie, a kończy się gdy wyczerpie się talia dobierania. Wtedy następuje ostateczne podliczenie – gracze zliczają punkty z zebranych w swojej części miasta kart, mają ostatnią szansę spłacić zaciągnięte pożyczki i ostatecznie muszą się rozliczyć z zebranych kostek ubóstwa. Wygrywa oczywiście ten, kto na koniec ma najwięcej punktów prestiżu.
Londyn może i wydaje się być wieloosobowym pasjansem, ale jednak odrzucane do wspólnej puli karty mogą mieć znaczenie. Gracz może też zwiększać liczbę swoich stosów, jeżeli przeciwnicy na to pozwalają, czyli jeżeli też tworzą ich wiele u siebie.
Dlaczego na początku napisałem, że ta gra nie wygląda jak dzieło Martina Wallace’a? Główny powód już wspomniałem. Co najmniej do roku wydania pierwszej edycji Londynu, Wallace znany był głównie z cięższych pozycji, które wymagały od graczy sporego zaangażowania – zarówno by zacząć rozgrywkę, jak i by poprowadzić ją pomyślnie. Warto tu wspomnieć choćby o takich tytułach jak Brass, Age of Steam, Perikles, God’s Playground czy Automobile. Londyn zdecydowanie obniżył próg wejścia, stał się łatwiej dostępny dzięki prostym, jasnym zasadom i intuicyjnej rozgrywce. Każdy gracz już po kilku ruchach nabiera płynności i mniej więcej wie, które zagrania są w stanie przynieść mu najkorzystniejsze efekty. To nie znaczy, że gra nie jest wymagająca. Dostajemy solidny tytuł średniej ciężkości, po który, dzięki przejrzystości zasad, możemy nawet po dłuższym czasie bez obaw sięgnąć i grać niemal z marszu.
Dodatkowym atutem jest to, że rozgrywka w Londyn jest stosunkowo krótka. Dostajemy pełnowartościowy tytuł, który z dużą satysfakcją możemy rozegrać w mniej niż godzinę. Jakby tego było mało, Londyn świetnie się skaluje i działa równie dobrze w duecie, jak i w pełnym składzie czteroosobowym.
To naprawdę wspaniała sprawa, że wydawnictwo Foxgames zdecydowało się na wydanie tej gry po polsku, co poszerza dostępność świetnego tytułu osobom, którym stopień znajomości języka angielskiego nie pozwoliłby na swobodną rozgrywkę.