Wydawałoby się, że na tak gęstym rynku jak nasze hobby, nie ma już miejsca dla gier typu wydrukuj-i-graj, czy dostępnych w ograniczonym nakładzie bezpośrednio u twórców. To co jest na półce w pierwszym lepszym sklepie powinno oferować co najmniej kilka podobnych tytułów na tym samym, jeśli nie lepszym poziomie. Są jednak tematy, które okazują się równie chwytliwe, co trudne do zrealizowania – jak piłka nożna. Ciężko zliczyć próby implementacji najpopularniejszego sportu na globie, ale takich naprawdę udanych (może oprócz niektórych czysto zręcznościowych tytułów) praktycznie brak.
I tu pojawiają się Finowie z małego wydawnictwa U&P Games. Ekipa z ojczyzny heavy metalu zauważyła ten sam problem i postanowiła wypełnić lukę – i tak powstała Fuba, taktyczna gra, która przez wielu uważana jest za najlepszą piłkarską planszówkę na świecie. Co ciekawe, autorzy przyznają, że specjalnie wielkimi fanami piłki nie są, ale nie przeszkodziło im to stworzyć turniejów Mistrzostw Świata – ostatni rozegrany został w Mediolanie. Niestety, gra dostępna jest jedynie bezpośrednio u twórców, w dodatku nie mają pudełkowej wersji – „składamy” sobie komplet zamawiając kolory drużyn i planszę, a elementy dostaniemy w woreczkach.
Na czym to polega?
Na początek mała dygresja – wytłumaczenie zasad do Fuby jest o tyle problematyczne, że gra stale ewoluuje – aktualne są oznaczone jako wersja 2.2 i jeśli je porównać do pierwotnej, to mamy niemal zupełnie nową grę. Nie bierzcie sobie zatem do serca każdego detalu z opisu poniżej.
Plansza podzielona jest na prostokątne pola, na które ustawiamy drewniane „koszulki” reprezentujące zawodników. Nie ma znaczenia gdzie stoi zawodnik na danym polu – liczy się tylko ilu piłkarzy okupuje daną pozycję. Piłka to osobna, okrągła kość z obciążnikiem w środku, której co prawda nie turlamy, ale ilość oczek reprezentuje stopień kontroli piłki – im mniejsza wartość, tym lepiej.
Każda tura to przynajmniej jeden rzut kością – gracz kontrolujący piłkę mówi gdzie kieruje podanie, następnie obaj gracze rzucają. Różnica na kościach to upływ czasu – dookoła planszy „biegnie” sędzia odliczający minuty. Wartość na kości gracza kontrolującego piłkę decyduje o tym czy się przy niej utrzyma – wynik musi być większy niż stopień kontroli piłki. W przypadku wyniku równego do liczby oczek na piłce nastąpi kolejny rzut – tym razem do wylosowania zdarzenia losowego jak faul, czy strata piłki. Na koniec nanosimy nową wartość, która będzie równa wynikowi z kości gracza pasywnego.
Po podaniu obaj gracze muszą wykonać po dwie akcje z puli ledwie kilku dostępnych – strzał, presing, zmiana wartości na piłce (liczy się liczba graczy na polu) oraz ruch zawodników. Ruch uzależniony jest od wybranego na początku gry ustawienia – do dyspozycji mamy ruch ofensywny, defensywny i pomocników, a to ilu zawodników możemy poruszyć uzależnione jest od jej liczby w danej formacji. Przykładowo przy klasycznym 4-4-2, możemy poruszyć 4 zawodników defensywnie, 4 ruchem pomocników i tylko 2 ofensywnie. Presing, a przede wszystkim strzał to kolejne rzuty – na ten ostatni wpływ ma parę modyfikatorów – skąd oddajemy strzał, kto ma więcej zawodników w polu karnym, czy na polu gdzie zostanie kopnięta futbolówka.
Oprócz tego zasady podstawowe opisują jeszcze rzuty wolne, karne, rożne, piątki oraz pozycję spaloną. Zasady zaawansowane pozwalają urozmaicić rozgrywkę specjalnymi cechami zawodników, śledzą zmęczenie, czy dodają ławkę rezerwowych.
O co tyle krzyku?
Gra mechanicznie chodzi jak wojenna gra taktyczna – jest dynamicznie, jest nieco losowo, ale też z poczuciem, że mamy wpływ na rozgrywkę. Przede wszystkim jednak, jest niesamowity fun, emocje i faktyczne wrażenie, że gramy w piłkę nożną.
„Laga do przodu”, kontry, rajdy po skrzydle, wyjścia sam na sam, nieudane pułapki ofsajdowe, wybuch radości po golu zza pola karnego – to wszystko tutaj znajdziecie, a sam tak naprawdę ledwo zdążyłem liznąć ten tytuł. Fuba powinna zresztą przypaść do gustu nie tylko miłośnikom gier taktycznych – zasady są nieskomplikowane i do opanowania w kilka minut. Piłkarska otoczka może wciągnąć nawet niedzielnego gracza, tym bardziej, że wszystkie elementy wyglądają rewelacyjnie.
Zdjęcia pochodzą z przegranego przeze mnie meczu z Mateuszem 1:4. Na zlanie mojego tyłka Mateusz potrzebował ok. 3 godzin, wliczając tłumaczenie zasad. Po meczu obaj byliśmy zaskoczeni, że minęło aż tyle czasu – gra przebiegała niesamowicie płynnie i dynamicznie, bez jakichkolwiek oznak zmęczenia, za to ręce drżały z emocji. Żądam rewanżu!
W końcu jakaś wersja piłki nożnej w której mam szanse coś wygrać. Świetny tytuł!