psgp.pl

prawdziwa strona gier planszowych

Felietony

Redakcyjne podsumowanie 2019

Z upływem lat mam wrażenie, że każdy kolejny rok mija coraz szybciej. Nie inaczej jest i tym razem. Wydaje się, że minęło nie więcej niż 5 wpisów od kiedy pisaliśmy o swoich oczekiwaniach wobec roku 2019, tymczasem było tych wpisów sześć, a już przyszła pora na kolejne podsumowanie. Zdajemy sobie doskonale sprawę, że zamierzenia planszowe potrafią być bardzo brutalnie zweryfikowane przez życie, niemniej zrobiliśmy podsumowanie swoich około-planszowych aktywności i jak się okazało, ten 2019 wcale nie wypadł aż tak źle.

Grzesiek

Dla mnie rok 2019 był przede wszystkim rokiem grania rodzinnego. Przy stole dzielnie i co najważniejsze – chętnie towarzyszył mi syn. A niejednokrotnie dołączała do nas moja żona, i to z własnej nieprzymuszonej woli („Mamoooo, zagraj z nami” ;-)).

Ambicje ciężkowojenne, które zaprzątały dotąd mą głowę tym razem odłożyłem na lata kolejne. Co wcale nie oznacza, że w tym temacie była całkowita posucha.

Brzdęk! Nie drażnij smoka.

Jeśli miałbym przedstawić swoje największe odkrycie minionego roku, to byłby to właśnie Brzdęk. Nie podejrzewałem, że w prostym deck-buildingu z dodatkiem mapy może kryć się tyle dobrej zabawy. To właśnie aspekt przestrzenny jaki daje mapa stał się wisienką na torcie, bo sama mechanika jest prosta jak w większości deck-builderów – zagrywamy karty i kupujemy kolejne. Mapa powoduje, że decyzji jest więcej – w końcu musimy spenetrować lochy smoka, ten zaś nie czeka biernie na rozwój wydarzeń i od początku wściekle atakuje. Jeśli ataki są skuteczne, to śmiałkowie mają naprawdę niewiele czasu na złapanie czegokolwiek wartościowego w zasięgu złodziejskich rąk i przejście w sprint ku powierzchni.

Root

Bajkowa sceneria, przepiękne figurki, klimatyczne grafiki na kartach i… zapach napalmu o poranku. Tak w skrócie można opisać Root – krwiożerczą, brutalną, trudną przepychankę w bajkowym Leśnogrodzie. Asymetryczne frakcje, które zmuszają do grania na zupełnie różne sposoby. Z jednej strony mamy typową masową armię drapieżnych kotów, wylewających się niemal z każdego zakamarka w lesie. Z drugiej coś zupełnie przeciwnego – Włóczęga, który samotnie (dosłownie) przemierza leśny gąszcz tkając siatkę intryg, przymilając się do jednych, wbijając nóż w plecy innym. Mamy dumny ród wielkich orłów, które niegdyś władały lasem, a teraz próbują odzyskać dawną świetność tłamszone natłokiem własnych praw i dekretów. A na końcu szare myszy – dotąd ciemiężeni mieszkańcy lasu, którzy teraz ze swych kryjówek prowadzą partyzancką wojnę z prześladowcami.

Wir sind das Volk!

Po zeszłorocznym zachwycie grą Maria postanowiłem sprawdzić również pozostałe tytuły autorstwa Richarda Sivela. Wprawdzie na pierwszy rzut miał iść Friedrich, ale jakoś nie udało się zebrać przy planszy, a rozgrywka internetowa, którą próbowaliśmy prowadzić utknęła nim zaczęła się na dobre. Nic jednak straconego – przemierzając odmęty internetu natknąłem się na internetową implementację Wir sind das Volk! , która okazała się bardzo dobrze przygotowana i przyjemna w użyciu. Sama gra jest naprawdę klimatyczna – mamy asymetryczne zmagania dwóch państw niemieckich na przestrzeni 4 dekad. Jedni próbują utrwalić komunizm i udowodnić, że najlepiej ze wszystkich radzą sobie z problemami nieznanymi w innych ustrojach. Drudzy poprzez rozwój kapitalizmu i demokracji próbują doprowadzić sąsiadów na skraj upadku ekonomicznego lub politycznego. Gra jest świetna, każda runda zmusza do zachowania czujności – zbytnie lekceważenie poczynań przeciwnika może szybko doprowadzić do wielkich kłopotów. Niestety nikt nie jest w stanie zrobić tutaj wszystkiego co by chciał – kołdra jest tak krótka, że wystają nie tylko stopy, ale całe nogi. Pozornie stabilny Zachód może w każdej chwili zostać rozerwany przez konflikty wewnętrzne. Wschód z kolei od samego początku tonie w głębokim szambie i wszelkie działania sprowadzają się do próby utrzymania nosa nad powierzchnią brei.

Richard Sivel jest genialnym autorem. Wszystkie jego gry są wybitne i warte uwagi. Szkoda tylko, że z geniuszem nie idzie płodność, bo jak dotąd zaprojektował jedynie trzy. Mam nadzieję, że za jakiś czas usłyszymy o kolejnej produkcji.

Jan

2019, wspaniały to był rok, nie zapomnę go nigdy. Hands in the Sea dość często wracało na stół, ale oprócz niego udało się zagrać w COIN, 18XX, Great War Commander i większość z tego, co kupiłem w tym roku. Rezerwy ciągle są, ale nie mam nic przeciwko, by 2020 był równie owocny w planszowe doznania. A co dało mi najwięcej radości?

1830

Odświeżony pod koniec 2018 klasyk z rodziny tzw. „osiemnastek” jest już podobno wyprzedany, co najlepiej świadczy o sile tego tytułu. Podchodziłem do tematu 18XX jak pies do jeża – straszyli, że skomplikowane, że długie, że tylko dla wybranych, ale jakaś tajemnicza aura nie pozwoliła tak łatwo się poddać. Praktyka obaliła większość mitów – owszem, gra należy do tych dłuższych, ale nie jest to coś, czego nie da się skończyć za jednym posiedzeniem. Zasady można wyłożyć całkiem szybko i grać praktycznie bez zaglądania do instrukcji.

Nie pamiętam już co najbardziej przyciągało mnie do tej pozycji, ale doznania z gry przeszły najśmielsze oczekiwania. 1830 to czyste złoto dla każdego miłośnika kolei, wbijania noża w plecy i snucia skomplikowanych planów jak i którędy ten nóż przemycić. To gra o inwestowaniu i doprowadzaniu konkurencji do bankructwa i łez. Jest w tym wszystkim niezwykle elegancka, wciągająca i pozwala na niezwykle wyrafinowane manewry godne Littlefingera z Gry o Tron. Wisenką na torcie jest wiecznie pociągający temat początków kolei, który świetnie współgra z mechaniką.

Fuba

O tej genialnej grze pisałem już szerzej na naszym blogu i za wiele do dodania nie mam, oprócz tego, że udało mi się wypróbować zasady zaawansowane i odegrać na rywalu (piękne zwycięstwo 2:0, chociaż oba zespoły kończyły w 10-tkę). To absolutnie obowiązkowa pozycja dla każdego miłośnika piłki nożnej, ale nie tylko, bo to zwyczajnie dobra gra jest. Fani haratania w gałę będą mieli jednak podwójną radość, bo klimat piłki wprost wycieka z Fuby. Rozgrywka kipi od emocji, a kiedy ktoś wpada w pole karne z futbolówką przy nodze, to spod stołu jakby słychać Szpakowskiego „ajezusmaria!”.

Great War Commander

Po „rzucie okiem” musiałem odczekać rok, by w końcu zagrać, ale opłacało się. Losowość tego systemu potrafi kopnąć w tyłek, ale jeśli się to zaakceptuje, to ta pięknie wykonana gra odpłaca niezapomnianymi historiami wojennymi do opowiedzenia wnukom. Dzięki sprytnemu wykorzystaniu kart otrzymujemy prosty w obsłudze system, który jest w stanie wygenerować niezwykłe zwroty akcji, a także ukryć wiele aspektów wojny pod elegancką abstrakcją. Ziemia dosłownie fruwa nad głowami po kolejnych eksplozjach pocisków artyleryjskich. W uszach dźwięczy gwizdek oficera, który podrywa falę piechoty do kolejnego szturmu na wrogie okopy. Nieprzewidywalność pola walki zmusza do bycia czujnym i gotowym na wprowadzanie nagłych korekt w planach.GWC ma wszystkie wady i zalety gier taktycznych, więc grę albo się pokocha, albo znienawidzi. Mnie ten tytuł oczarował.

Mateusz

Rok w liczbach

W 2019 zacząłem zapisywać swoje rozgrywki na Board Game Geek. Wyszło ich 89, więc szokująco dobry wynik, bo wydawało mi się, że gram mniej niżbym chciał. Trochę więcej mówią statystyki konkretnych tytułów. Top 3 to:

  1. Welcome to (8)
  2. Love Letter (6)
  3. Decrypto, Harry Potter: Hogwart’s Battle, Hive (5)

Więc krótkie, szybkie, nieskomplikowane gry. Okazały się hitami na cotygodniowych spotkaniach, stąd w miarę wysokie wyniki.

Statystyki gier wojennych, które w 2019 skradły mi większość uwagi, prezentują się też nie najgorzej. Bardzo cieszę się, że w Wojnę o Pierścień udało mi się zagrać aż 4 razy – to raz na kwartał! Przy tak czasochłonnym tytule, uważam to za bardzo dobry wynik.

Wróciłem do moich ulubieńców z roku wstecz: Time of Crisis (1), Churchill (2), Hands in the Sea (1), Maria (2). Dołożyłem też dwie pozostałe gry Sivéla – Fryderyka oraz Wir Sind Das Volk! W tę pierwszą zagraliśmy dwie partie z rzędu online, wspaniała sprawa, nie mogłem przestać myśleć o strategii w przerwach między turami. W tę drugą próbowałem grać bez znajomości zasad – sama mechanika kliknęła bardzo szybko, problemem była nieznajomość warunków zwycięstwa, ale na pewno będę chciał wrócić, tym razem przygotowany. Podsumowując – Sivél projektuje same dobre gry.

Po raz pierwszy zagrałem też w Zimną Wojnę (3) i nie dziwi mnie, że tak długo okupowała pierwsze miejsce w rankingu BGG. Super mechanika z koniecznością zagrywania kart faworyzujących mnie lub przeciwnika, ich wykorzystanie jako punkty lub wydarzenia, emocjonujące przeciąganie liny, no i to co powtarzałem już przy innych historycznych grach – mobilizacja do zgłębienia tematyki stojącej za tytułem.

Pozostałe tytuły, które poznałem w tym roku i których mi mało to: Great War Commander (1), gdzie po rozgrywce od razu kupiłem Combat Commander: Europe; Andean Abyss (1), które idealnie połączyłem z serialem Narcos, a w drodze do pracy słuchałem kolumbijskiej muzyki; I mała perełka, czyli Undaunted Normandy (4) – świetny deck builder z bardzo prostym, ale nie prostackim systemem walk taktycznych małych oddziałów.

Poza tym pojawiło się sporo gier, które określam jako “towarzyskie” ponieważ grałem w nie z mniej hardcorowymi graczami, raczej skupiając się na aspekcie socjalnym. Moimi faworytami zostali: Survive: Escape from Atlantis! (4) proste zasady, szybka rozgrywka, dużo negatywnej interakcji, bardzo na tak; Sherlock Holmes Consulting Detective: The Thames Murders & Other Cases (3) przywiozłem sobie w prezencie prosto z Londynu, świetna gra dedukcyjna, nie mogę się doczekać kolejnych spraw; Szarlatani z Pasikurowic (2) pięknie to wygląda, a emocje przy wyciąganiu z worka kolejnych składników eliksiru rosną z każdą rundą; Brzdęk! (1) ciekawa hybryda deck-buildingu z dungeon crawlerem, tytuł, który nie wiedziałem, że aż tak mi się spodoba; Lewis & Clark (1) aż kupiłem czeską wersję po opiniach, że to wspaniała gra i tak było, czeka na więcej rozgrywek; Wyprawa do El Dorado (1) zainteresowałem się tym w idealnym momencie pięknego dodruku w wersji polskiej, moja pierwsza gra Reinera Knizi i chcę teraz sprawdzić więcej jego pomysłów i częściej ścigać się do Złotego Miasta.

Wręczenie nagród

  • Najlepsza gra wszechczasów: Wojna o Pierścień (niezmiennie)
  • Najlepsza gra, którą poznałem w 2019: Andean Abyss (plata o plomo)
  • Niespodziewany hit: Welcome to (w tę wykreślankę mogę grać wszędzie i z każdym).
  • Największe rozczarowanie: Na skrzydłach (bardzo podoba mi się wykonanie i tematyka tej gry, niestety jest za długa i zbyt skomplikowana jak na to, co oferuje; sporo zależy też od szczęścia w początkowym doborze ptaków, więc gra może być bardzo nierówna); bardzo blisko jest Hogwart’s Battle, do którego próbuję skończyć recenzję, więc nie będę się rozpisywał; i rozczarowanie organizacyjne, że w żadną grę nie udało mi się zagrać więcej niż 10 razy, a licznik niektórych wciąż wskazuje 0. 

1 KOMENTARZ

ZOSTAW ODPOWIEDŹ