Znane i lubiane rodzime wydawnictwo Phalanx pod koniec minionego lata przygotowało kampanię na popularnej platformie do wyłudzania zbierania pieniędzy na realizację niszowych projektów, który wsparło niemal pół tysiąca graczy chętnych by wcielić się w Germańskich Oprawców. Na miesiąc przed Gwiazdką niewielkie pudełeczko dotarło do wspierających projekt, ale mi trochę przyszło czekać, by sprawdzić ten tytuł w sensownym wymiarze.
Po długotrwałym lobbingu udało się w końcu namówić współprowadzących tego bloga, by poświęcić część wieczora i najechać rzymskie prowincje na granicach imperium. Pomimo znieczulenia, zasady udało się wyłożyć szybko i bezboleśnie, bo też są banalnie proste – każdy z graczy w trakcie gry dąży do zdobycia jak największej chwały (punktów zwycięstwa) w ramach nadgryzania odkrytych rzymskich prowincji. Do walki wysyłamy wykładane z ręki wojska, które zwykle kosztują nas trochę złota. Hordę możemy wspomagać lepszym uzbrojeniem, czy wybiegami taktycznymi, albo skupić się na uprzykrzaniu życia pobratymcom kierowanym przez innych graczy – kiepskie warunki atmosferyczne potrafią pokrzyżować szyki nawet najbardziej wytrawnemu wodzowi. Na koniec każdej rundy hordy wszystkich graczy muszą mieć w sumie siłę większą niż zaatakowana prowincja wspierana przez nieznane wcześniej oddziały Rzymian – w przypadku zwycięstwa następuje równy podział złota, punktów chwały zależnie od udziału hordy w zwycięstwie oraz test kością na to, które jednostki przeżyły natarcie. W przypadku porażki zostaje jedynie rzut kością, tyle tylko że przeżyć trudniej.
Sześć podbitych prowincji oznacza koniec gry – nam zajęło to jakieś półtorej godziny. Moi wytrawni współtowarzysze na każdym kroku rozpoznawali mniejsze i większe schematy z innych gier – podział łupów, oznaczanie punktów – największe podobieństwo widać ze Slaviką. Gra – może poza samą tematyką – nie oferuje nic nowatorskiego, ale nie można zarzucić, by był to skostniały odgrzewany kotlet. Grało się co najmniej dobrze, sceptycznie nastawieni rywale tytuł pochwalili, pojawiły się jedynie uwagi do jakości wydania (otarcia na brzegach kart, nieczytelne monety).
Grę wygrał gospodarz wieczoru, o punkt przed autorem tego tekstu, więc rywalizacja była emocjonująca do samego końca. Na finiszu zdecydowało jednak doświadczenie…
Skoro o doświadczeniu mowa – w dalszych planach autorzy gry zapowiadają dodatek (dodatki?), by zwiększyć możliwości budowania decków i urozmaicić grę o kolejne elementy z epoki. Oprawa historyczna robi wrażenie i aż chce się zgłębić ten słabo wykorzystany temat.
Potwierdzam, że gra zaskoczyła mnie pozytywnie. Nie miałem wielkich oczekiwań, przed partią chciałem mieć to po prostu odhaczone, żeby „Jan już nie truł”, ale ostatecznie grało się bardzo przyjemnie. W dodatku mechanika spokojnie mogłaby być rozwinięta o tryb solo. Gdyby Phalanx zdecydowali się na wydanie tytułu spolszczonego i zrezygnowali z czarnych rantów kart to nawet bym się skusił ;)